ROK 2015 ROKIEM UDANYM?



Wszyscy pytają "kiedy to przeleciało?" "przecież dopiero co był sylwester/wielkanoc/...". Też tak macie?
Ja na przykład mam nieodparte wrażenie, że dopiero co dziecko mi się urodziło, a już niebawem skończy cztery lata, drugie dwa. To dopiero szał. Kiedy to przeleciało??? ;-)

A tak na serio. Ten rok był po części trochę wyjątkowy, przynajmniej dla mnie.
Nie było co prawda jakiś fajerwerków, ale wolę względny spokój, niż wielkie akcje, po których trudniej wrócić do normalności.

Jak to wygląda u mnie? Nigdy nie decyduję się na postanowienia noworoczne. Wpędzają mnie w poczucie winy i wywierają na mnie presję. Nie czuję się z tym dobrze. Wręcz przeciwnie, przytłacza mnie to i wpędza w depresję, bo po tygodniu zdaję sobie sprawę, że to i tak nie wypali, to i tak nie ma sensu.

W nowy rok staram się wchodzić z głową pełną pomysłów, których zawsze mam w nadmiarze i co roku staram się te cele realizować, ale nie na hurra! Kolejność owych celów układam w zależności od tego, jak ważne są, jak dużym są przedsięwzięciem i czy jestem je w stanie zrealizować sama czy też będzie mi potrzebna pomoc. Kończąc rok zawsze skupiam się na pozytywach, to dobrze człowieka nastraja. No bo przecież zawsze coś się uda! Nigdy nie jest tak, że wszystko się wali! Jak tylko poważnie, na spokojnie się zastanowić to każdy znajdzie jakiś swój mały wielki sukces. Nie trzeba od razu gór przenosić. Istotne są detale, drobnostki, błahostki!

Ten rok uważam za udany. Takie moje, krótkie podsumowanie:

1. Z nowym rokiem postanowiłam prowadzić bloga i tak już w tym trwam cały rok, raz jest mnie tu więcej raz mniej, ale jestem :-)
2. Wspólnie z Małżem mym zrobiliśmy MEEEGA rewolucję w naszym dosyć sporym ogrodzie, fakt faktem, że harowaliśmy tam równe trzy miesiące i we wrześniu myśleliśmy, że ducha wyzioniemy, ale JEST! Udało się! Tu należą się również brawa dla rodziców i babci (nie powinno się wieku kobiecie wypominać, ale tu akurat tego faktu nie można pominąć! Babcia jest po 80! a walczyła razem z nami:-))
3. Trochę na spontanie, ale wysłałam mego starszego dziecia do przedszkola i uważam to za sukces. On jest szczęśliwy (ma nowych kolegów) to i ja jestem szczęśliwa.
4. Zainspirowana działaniami moich dwóch koleżanek, które same machnęły malowanie mieszkań, postanowiłam i ja podjąć wyzwanie. A jak! Małż mój wyjechał w delegację, moment idealny na remonty ;-) i tak tydzień walczyłam z metrami. Kiedy to robiłam, skoro byłam sama z dwójką szkrabów? Ano od 19 kiedy to szły spać do póóóźnej nocy i tak tydzień zleciał. Ale sukces jest! :-)
5. A na koniec wisienka! Pomysł, którym się już z Wami podzieliłam na FB. W nowym roku odpalamy wspólnie z moją Mamą.... na więcej przyjdzie Wam poczekać do połowy stycznia ;-)

Nie skupiam się na małych potknięciach i porażkach. One przytrafiają się wszystkim, nie należy ich wypierać z pamięci, wyciągajmy z nich wnioski. Ale pamiętajcie, że sukcesy też każdego dosięgną! Wystarczy wyciągnąć po nie rękę :-)

Jak to mawia mój Małż tylko od Ciebie zależy czy widzisz szklankę w połowie pełną czy w połowie pustą ;-)

A Wasz rok był udany? Czego byście sobie życzyli na ten Nowy Rok? 


Ciasteczka uwielbiane przez wszystkie dzieciaczki. Idealne na świąteczny stół!
Błyskawiczne w przygotowaniu, trochę kruche z delikatnym pomarańczowym posmakiem. Spróbujcie, a nie będziecie żałować!




Potrzebujemy:


- skórka z pomarańczy

- 300 g miękkiego masła
- 250 g cukru pudru
- 600 g mąki (ewentualnie trochę więcej)
- 3 żółtka
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia

Miękkie masło wraz z cukrem, skórką z pomarańczy i żółtkami ucieramy mikserem na puszystą masę. Następnie dodajemy partiami mąkę z proszkiem do pieczenia. W razie gdyby mikser zawodził, ciasto wyrabiamy rękami. 


Gotowe ciasto rozwałkuj i wykrawaj dowolnymi foremkami. Ciasteczka umieszczamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 190.


Ciasteczka pieczemy 10 - 12 minut.


No i polewa na ciasteczka, którą pamiętam z dzieciństwa - najlepsza, bo babcina :-)

Potrzebujemy:

- 1 1/2 łyżki wody
- 3 łyżki cukru
- 50 g masła
- 4 łyżeczki gorzkiego kakao

Wodę z cukrem umieszczamy w rondelku i zagotowujemy, dodajemy masło i je roztapiamy, następnie wsypujemy kakao i mieszamy do czasu uzyskania gładkiej konsystencji. Teraz pozostaje tylko ozdabianie :-)
Pamiętajcie, że ciasteczka możecie upiec już dziś, ale z ozdabianiem czekoladą lepiej poczekać na 2 dni przed świętami.





*Przepis zmodyfikowany pochodzi z bloga Anyżkowo
Taaaak jesień nadeszła. Nie da się jej przegapić. O 16 nastaje ciemność, dzieci jakby bardziej marudne. Co robić!? Ano czytać, czytać i jeszcze raz czytać! Jeżeli Wasze dzieci podobnie jak mój M. uwielbia książki to polecam tę - Wilk z Pięknego Lasu. 
Super książka z morałem. Takie lubię.



Bo książka dla dziecka powinna się podobać nie tylko najmłodszemu słuchaczowi, ale i rodzicowi. Bo co, kiedy ów czytający męczy się czytając!? Zero przyjemności dla żadnej ze stron.
Dlatego, jeżeli poszukujecie nowych pomysłów, wychodzę Wam na przeciw.

Wilk z Pięknego Lasu, trafił w moje ręce całkiem przypadkiem. Książka idealnej długości, nie za długa, nie za krótka, lecz w sam raz :-)
Bo co kiedy książka ciągnie się jak ...? Dziecko traci zainteresowanie, dekoncentruje się. 

W kilku słowach o książce?
Książka opowiada o pewnym wilku, który jest bardzo miły i uprzejmy, przyjaźni się z Czerwonym Kapturkiem i Trzema Świnkami. Jest przyjazny i.... utalentowany kulinarnie ;-) Wilk robi najlepsze w caaałym lesie naleśniki, które jak się później okaże, uratują zwierzęta przed "strasznym" potworem. Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Jest zrozumiała dla 3 - 4 latka.
Momentami jest zabawnie, trochę "strasznie", ale i pouczająco. Książeczka jest idealna na wieczorne czytanie przed snem :-)









Stało się!

Powstała książka, mało tego, nawet można ją już kupić. Tytuł bardzo zbliżony do nazwy mojego bloga. Ale nie dajcie się zwieść, nie ja jestem jej autorką, chociaż..... może jestem jej współautorką, ba! Mój mąż, dzieci, rodzice, rodzeństwo, a nawet babcia z dziadkiem są jej współautorami. 

Zapytacie pewnie, ale jak to!? Ano tak, prawda w najczystszej postaci :-)




Już spieszę z wyjaśnieniami.

Książka "Misja: Rodzinka" to ciekawy projekt, który w pełni angażuje rodzinę do wspólnego tworzenia, wspominania, przywoływania najważniejszych wydarzeń z przeszłości Waszej i Waszych najbliższych. To książka, którą stworzycie tylko i wyłącznie Wy, czyli Rodzina. 

Będziecie musieli w sobie odnaleźć detektywów, ale dzięki temu dowiecie się o swoich przodkach takich rzeczy, o których nawet nie śniliście.
Książka idealna na wspólne wieczory, przydadzą Wam się kredki, długopisy, zdjęcia. W ten sposób będziecie tworzyć Waszą osobistą księgę rodu. 


UWAGA! KONKURS!

Już teraz do wygrania 2 książki "Misja: Rodzinka". Jeżeli chcesz wzbogacić Waszą rodzinną biblioteczkę lub też chcesz kogoś obdarować tą familijną księgą to zapraszam do wzięcia udziału w rozdawajce!

Warunki:

1. Polub na FB Wydawnictwo Literacie, Misję Rodzinkę (książka) oraz Misję Rodzinka (blog)
2. Udostępnij na swoim profilu informację o konkursie
3. Czekaj na wyniki, ogłoszenie zwycięzców nastąpi 29.11.2015

POWODZENIA :-)
Wiecie dlaczego uwielbiam weekendy? No przecież nie dlatego, że nie muszę iść do pracy, bo ja, przecież nie pracuję ;-) Spać też jakoś szczególnie długo nie śpię, bo dzieci litości nie mają. Niby nie mogę narzekać bo szybciej, niż o 7 z łóżka nie wychodzę, ale szczyt marzeń to też nie jest. 
Weekendy kocham za to, że możemy zjeść takie rodzinne śniadanie! Bez pośpiechu. Wszyscy razem. W ciągu tygodnia niestety nie ma na to fizycznej możliwości. Dlatego warto celebrować te dwa wolne dni w tygodniu. Ostatnio mamy fazę na śniadaniowe pancakesy, tym razem w wersji bananowej. 




Potrzebujemy:

- 150 g mąki pszennej
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia 
- 70 ml mleka
- 1 jajko
- 2 duże, dojrzałe banany
- 2 łyżki brązowego cukru (jeżeli ktoś lubi słodkie ;-))

- owoce, syrop klonowy, konfitura

Mąkę wraz z proszkiem do pieczenia przesiać do miski. Następnie dodajemy jajko i mleko, miksujemy do uzyskania gładkiej masy. Banany rozgniatamy widelcem, wrzucamy do miski i miksujemy do połączenia się składników. 
Placki pieczemy na patelni bez dodatku tłuszczu.

Smacznego :-)

Jednak w te jesienne, pochmurne dni może wydarzyć się coś zaskakującego, coś miłego i niespodziewanego. Właśnie "coś" takiego spotkało mnie kilka dni temu. A konkretnie mój blog został doceniony i nominowany do LBA. Za co dziękuję Magdzie z bloga Zebra v paski i zachęcam do odwiedzenia jej bloga.




Teraz słów kilka o tym, co to takiego te LBA. 

"Wyróżnienie Liebster Blog Award  otrzymywane jest od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 11 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia 11 osób (informuje je o tym wyróżnieniu)  i zadaje 11 pytań. Nie można nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie." 

Zachęcam Was do przeczytania co nie co o mnie :-)

1. Jeden przedmiot, który zabrałabyś na bezludną wyspę.

Na pewno byłaby to jakaś super książka kucharska. Uwielbiam wertować strony i szukać nowych inspiracji. Na bezludnej wyspie miałabym spore możliwości czasowe ;-)

2. Miejsce na świecie, które chciałabyś jeszcze odwiedzić.

Zdecydowanie moim najbardziej aktualnym marzeniem jest podróż nad jezioro Como we Włoszech.

3. Najpiękniejsze miejsce, które do tej pory widziałaś?

Trudne pytanie, bo wiele takich miejsc było. Ale jak pomyśleć dłużej, to chyba najbardziej zakochana jestem w Toskanii. Ma w sobie to coś co mnie urzekło i jak tylko, ktoś by mi zaproponował spontaniczny wyjazd w ten region Włoch, to jestem gotowa w 3 minuty :-) 

4. Twój największy blogowy sukces?

Mój blog jest stosunkowo "młody", prowadzę go dopiero od stycznia 2015, także raptem 8 miesięcy. Liczę, że sukcesy dopiero przede mną. Jednak poniekąd sukcesem jest to, że właśnie tu jesteś i czytasz ten post.

5. Szybkie, proste i pyszne danie to?

Jedno z najszybszych, prostych i pysznych dań w naszym domu to klopsy z jajek :-) Klik tu

6. Zapraszasz teściową na kolację, czym ją zaskoczysz?

Brakiem kolacji ;-)

7. Kim chciałaś być jako dziecko?

Chciałam być zakonnicą, bo koleżanka nią chciała zostać. 

8. Twój sprawdzony trik urodowy:

Sprawdzonych trików nie mam, mistrzem makijażu się nie czuję ;-)

9. Must-have w szafie każdej kobiety to?

Szpilki! Sama rzadko w nich chadzam, bo jednak gonić dwójkę maluchów w takich butach to już level hard, ale szpilki w garderobie być muszą.

10. Kobieta, która Cię inspiruje/którą podziwiasz/którą naśladujesz to?

Zapewne nikogo nie zaskoczę, kiedy odpowiem, że podziwiam moją Mamę. Jest na prawdę fajną kobietą, zdolną, kochającą, taką która zawsze wysłucha i pomoże jak tylko może.

11. Cel w Twoim życiu do którego dążysz to?

Dążę do tego, aby za 20 lat usłyszeć od swoich dzieci "Jesteś super Mamą". 


Cieszę się, że mogłam odpowiedzieć na powyższe pytania. Ja nominuję do LBA:





Moje pytania do Was dziewczyny:
1. Twój życiowy sukces?
2. Co najbardziej lubisz robić w wolnym czasie?
3. Najpiękniejsze miejsce, które widziałaś?
4. Twoja największa słabość to?
5. Bez czego nie wyobrażasz sobie życia?
6. Co Cię naprowadziło na pisanie bloga?
7. Od czego zaczynasz dzień?
8. Kawa czy herbata?
9. Najdziwniejsza potrawa/owoc które jadłaś?
10. Twoja ulubiona książka, do której wracasz?
11. Jaką cechę charakteru cenisz najbardziej? 


Sezon jesienny rozpoczęty, a jak jesień to i kasztany. My wybraliśmy się ostatnio na rodzinny spacer, ale nie taki bez celu. Cel był i to ambitny - nazbierać jak najwięcej kasztanów. M. miał ze sobą koszyczek do którego zbierał kasztany, już to było świetną zabawą. Następnie, po powrocie do domu, zabraliśmy się za robienie "ludzików" i innych stworzonek z zebranych kasztanów. 
My zbieraliśmy również żołędzie, jarzębinę oraz łupiny kasztanów. Wszystko się przyda! :-)



Co można zrobić z kasztanów? Na pewno tradycyjne "ludziki", które znają chyba wszyscy jeszcze ze swojego dzieciństwa. Przyznam się bez bicia, że teraz, sprawiało mi to więcej frajdy, niż kiedy byłam dzieckiem ;-)

Co potrzebujemy, aby zrobić ludziki?
- kilka kasztanów
- małe wykałaczki
- plastelina
- kapelusik żołędzia



Nasza Złotowłosa ma również torebkę z jarzębiny ;-)





ZWIERZĄTKA, krowy, świnki, pieski. U nas mniej ambitnie, ale równie kreatywnie. Postawiliśmy na jeża i dżdżownicę.
Do wykonania jeża potrzebujemy:
- łupinę kasztana
- plastelina brązowa i czarna

Kawałek plasteliny formujemy w rękach i wypełniamy łupinę, kawałek plasteliny powinien wystawać jako buzia jeża. Czarna plastelina posłużyła nam jako oczy i nos.


Do zrobienia dżdżownicy potrzebne będą:
- kasztany
- kawałek nici
- igła
- młotek
- małe kleszcze
- kawałek wykałaczki
- plastelina

Nić nawlekamy na igłę i przekłuwamy kasztan "na wylot" potrzebny nam do tego będzie młotek i kleszcze (aby przeciągnąć igłę). Przekłuwamy dowolną ilość kasztanów, wszystko zależy od tego, jak długa Wasza dżdżownica ma być.
Kawałek wykałaczki potrzebny będzie jako ogonek, aby nić nam nie wyszła. 




Uhu HA, uhu HA nasza zima bardzo zła... tadam zrobiliśmy bałwana :-) oby do lepienia tych prawdziwych było jeszcze daleko.
Do wykonania bałwana potrzebne będą:
- kasztany
- plastelina
- kapelusik żołędzia

Kasztany zlepiamy kawałkami plasteliny. Wykonanie takiego bałwana jest tak proste, że komentarz jest zbędny :-)



Poniżej kilka zdjęć Naszych wspólnych prac.

Z kasztanów można wykonać na prawdę duuuużo, duuuużo więcej, wszystko zależy tylko od Waszej kreatywności. Udanej wspólnej zabawy! :-)


















Muszę się Wam do czegoś przyznać.
Mam ogromny problem z drugim śniadaniem. Często się zastanawiam co zjeść i co dać dzieciaczkom, żeby było pełnowartościowe, zdrowe i zapełniło im brzuszki na jakiś czas. Nie chcę ich zapychać zwykłymi kupnymi jogurtami, które tak na prawdę nie wiele dobrego dają naszym dzieciom. Wpadłam więc ostatnio na pomysł "przetestowania" na moich pociechach trochę innego koktajlu. Eksperyment się przyjął, koktajl był już robiony wielokrotnie. Polecam :-)




Potrzebujemy:

- 250 ml mleka migdałowego
- 1 dojrzały banan
- garść mrożonych truskawek
- 1 dojrzała gruszka
- nasiona Chia

Truskawki rozmrażamy, wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej.
Mleko wlewamy do blendera, dorzucamy pokrojonego banana, obraną i pokrojoną gruszkę oraz miękkie truskawki. Wszystkie składniki blendujemy tak, aby otrzymać gładką konsystencję. Koktajl rozlewamy do szklanek i sypiemy nasiona Chia. 
Smacznego :-)


Kolejny wpis z serii "Co do jedzenia do przedszkola / szkoły?" 

Zdradzę Wam przepis na wyjątkowo maślane i pulchne drożdżowe bułeczki, które w Naszym domu znikają w mgnieniu oka. Zrobienie ich zajmuje niewiele czasu, a uwierzcie, że nie pożałujecie. Bułeczki można zrobić z dowolnym dżemem, czekoladą lub po prostu suche. Ja zrobiłam z konfiturą truskawkową własnej roboty :-)
Mój syn chętnie zabiera te bułeczki ze sobą do przedszkola. Za zwyczaj 2 bułeczki zostawiam puste, z racji tego, że M. lubi mnie zaskakiwać i często wyskakuje z hasłem "chcę tę bułeczkę z serkiem / suchą". Staram się, żeby nic mnie nie zaskoczyło ;-)


Potrzebujemy:
- 500 g mąki + 3 łyżki
- 100 g cukru
- 2 jajka
- 30 g świeżych drożdży
- 250 ml mleka (ciepłego)
- szczypta soli
- 100 g masła


W garnku podgrzewamy mleko. Ciepłe (nie gorące!) mleko wlewamy do wysokiego, plastikowego pojemnika i łączymy z pokruszonymi drożdżami, dodajemy łyżkę cukru i 3 łyżki mąki, całość mieszamy, przykrywamy ręcznikiem i odstawiamy w ciepłe miejsce na 10 - 15 minut.



W rondlu rozpuszczamy masło, dodajemy resztę cukru i mieszamy. Do miski wsypujemy przesianą mąkę, sól, jajka. Dodajemy przestudzone masło oraz wyrośnięty zaczyn. Całość mieszamy widelcem, aż do połączenia składników, następnie ciasto wykładamy na oprószoną mąką stolnicę i dokładnie wyrabiamy ok. 5 - 7 minut co jakiś czas podsypując mąkę w razie potrzeby. 

Wyrobione ciasto wkładamy do miski oprószonej mąką i przykrywamy ręcznikiem. Miskę umieszczamy w ciepłym miejscu (ja zawsze daję pod kołdrę ;-)) na ok. 45 minut lub do czasu, aż podwoi swoją objętość. 





Wyrośnięte ciasto wykładamy na stolnicę i dzielimy na 9 części. Nie wałkujemy! Ciasto spłaszczamy rękami i na każdy kawałek nakładamy konfiturę (2 łyżeczki). Ciasto zawijamy i formujemy na kształt bułeczek.







Gotowe bułeczki układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, tak, aby się ze sobą stykały i smarujemy mlekiem. Blaszka powinna być kwadratowa o długości boku ok. 22 cm.


Bułeczki pieczemy w nagrzanym do 180 piekarniku (góra - dół) przez ok. 30 minut, tak, aby góra była dobrze przyrumieniona. 






Smacznego :-)



Sezon na kaszę jaglaną został u nas oficjalnie rozpoczęty. Dlaczego? A no dlatego, że wkroczyliśmy w sezon wszelakich chorób, wirusów, katarów i innych.
Co z tym wspólnego ma kasza jaglana? - spytacie.
Odpowiem, że ma i to na prawdę wiele. Kasza jaglana działa rozgrzewająco, ma właściwości antywirusowe i zmniejsza stany zapalne błon śluzowych, czyli prosto mówiąc osusza organizm z wydzieliny - oznacza to, że jest genialnym "lekarstwem" na katar.
Z kaszy jaglanej można robić na prawdę cuda. Dzisiaj proponuję Wam, wykorzystać ją "bez roboty", czyli ugotować i dodać do zupy zamiast makaronu czy też ryżu.



Potrzebujemy:
- 1 l wywaru drobiowego
- 0,5 kg świeżych i dojrzałych pomidorów (malinówki są najlepsze)
- 1 łyżeczka koncentratu pomidorowego
- 2 łyżki śmietany 18%
- sól, pieprz, bazylia do smaku
- 1 szklanka nieugotowanej kaszy jaglanej



Pomidory myjemy i obieramy z skóry. Odlewamy ok. 0,5 l wywaru dodajemy pomidory i całość blendujemy. Zblendowane pomidory przelewamy przez sito i przecieramy tak, aby pozostały na nim tylko pestki. Do pozostałego wywaru dodajemy koncentrat pomidorowy i śmietanę, mieszamy. Łączymy obydwa wywary i podgrzewamy, ale nie zagotowujemy.

W między czasie kaszę jaglaną płuczemy dokładnie dwa razy. Zalewamy wodą w proporcji 1:2 i zagotowujemy. Gotujemy na małym ogniu do czasu, aż kasza wchłonie wodę tj. ok. 10-15 minut.
Ugotowaną kaszę przelewamy przez sito i płuczemy pod bieżącą wodą.

Ciepłą zupę i kaszę nakładamy na talerz.
Smacznego :-)

Przyszedł wrzesień, dzieci szturmem ruszyły na przedszkola i szkoły. 
Powiedzmy, że problemu nie mają rodzice dzieci, które jadają właśnie tamtejsze jedzenie. Mój Maluch, chodzi do grupy bez żywieniowej (w dużym skrócie dla tych, którzy nie słyszeli o czymś takim - grupa, gdzie przyprowadza się dziecko tylko i wyłącznie na 5h, a jedzenie musi zagwarantować rodzic). 

Z racji, że jestem jeszcze na wychowawczym z młodszą pociechą, a M. do przedszkola poszedł, ponieważ usilnie nas na to namawiał - taka opcja nam w zupełności wystarcza. 

Do meritum.
Codziennie biję się z myślami, co temu mojemu małemu niejadkowi dać do zjedzenia. Ważne, żeby mu smakowało, było różnorodne i przede wszystkim zdrowe.
W przedbiegach odpadają codziennie kanapki z szyneczką (no ileż można?), wszelkie jogurty (które cudownie zaśluzowują organizm prowadząc z efekcie końcowym do przeziębienia), no więc co? Na zmianę banan, chleb, banan, chleb. No takiej diety to nikt nie wytrzyma. 

Tak więc.... dzisiaj chcę Wam zaproponować ciasto marchewkowe na mące kukurydzianej.
Ciasto o specyficznym smaku i to nie ze względu na marchewkę ;-) Marchewka sprawia jedynie, że ciasto jest wilgotne, dzięki temu dziecku nie rośnie "klucha" w buzi. Spróbujcie, może akurat Wasza pociecha zasmakuje w cieście marchewkowym.




Potrzebujemy:

- 4 jajka
- 2/3 szklanki cukru
- szklanka oleju 
- 200 g startej marchewki
- 2 i 1/2 szklanki mąki kukurydzianej
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka sody

Jajka ubijamy z cukrem ok. minutę, tak aby powstała puszysta masa. Ciągle ubijając, powoli dolewamy olej. Następnie dodajemy startą marchewkę i delikatnie mieszamy. Na koniec wsypujemy przesianą mąkę wraz z proszkiem do pieczenia i sodą. Miksujemy chwilę, do połączenia składników. 
Piekarnik nagrzewamy do 170. 
Ciasto wykładamy do wyłożonej papierem do pieczenia keksówki i wkładamy do nagrzanego piekarnika. Ciasto pieczemy ok. 50 minut.

Ciasto kroimy na kromki i wkładamy do chlebaczka. Najważniejsze żeby najmłodszym smakowało :-)


Na blogu od jakiegoś czasu gościła cisza. Co tu pisać, działo się dużo. Oj.... tak dużo, że sama momentami nie wiedziałam w co ręce włożyć. 

Nie będę się rozdrabniała i wchodziła w szczegóły. Opowiem Wam w skrócie o dwóch najważniejszych wydarzeniach. 
Zacznę może od tego, że nastąpiła u Nas spora rewolucja. Starszy Brat poszedł do PRZEDSZKOLA! TAK! Mamy w domu przedszkolaka, który trafił tam zupełnie na spontanie ;-)
Od jakiegoś czasu M. truł nam, że chce iść do przedszkola, a to z jedną koleżanką, a to z drugą. Na nic były tłumaczenia, że koleżanki starsze, że nie mieszkają w naszym mieście. On chce i już. Nie braliśmy opcji przedszkola pod uwagę z racji, że i tak jestem na wychowawczym. No to po co? Jednak tak się stało, że całkiem przypadkiem dowiedziałam się o wolnych miejscach w grupie 3-4 latków, jest to grupa bez żywieniowa. Zajęcia trwają 5 godzin i do domu. Po krótkich przemyśleniach stwierdziliśmy - czemu nie!? Spróbujemy.
Okazało się, że nasz M. jest urodzonym przedszkolakiem. Z uśmiechem na ustach maszerował do przedszkola. Pierwszy dzień, drugi dzień, trzeci dzień, czwarty dzień i.... tu nastąpił mały kryzys. Był płacz i zgrzytanie zębów. Okazało się, że chodziło tylko o to, że jego ulubiona Pani opiekunka była na L4. Kryzys zażegnany! Jak na razie wszystko idzie jak z płatka ;-) trzymajcie kciuki, ażeby tak zostało!

Dalej z ciekawych rzeczy, które ostatnio miały u nas miejsce to SESJA. Mieliśmy cudowną, rodzinną sesję o jakiej marzyłam :-) Zdjęcia, których właśnie brakowało mi do ramki. 








  
Tak piękne zdjęcia zrobiła nam KLOS Fotografie.


Obsługiwane przez usługę Blogger.