Z podwieczorkiem zawsze mam największy problem. O ile moja kreatywność dotycząca śniadań, obiadów i kolacji mnie zadowala, tak z podwieczorkiem mam problem. No bo ileż można jeść budyń, kisiel, ciasto, czy sałatki owocowe? Na uwadze mam również moją młodszą pociechę, która jeszcze nie wszystko je.
Spędzając deszczowe popołudnie w kuchni, cudownie mnie olśniło. Deser błyskawiczny i baardzo zdrowy.





Potrzebujemy:
- 3 łyżki ugotowanej kaszy jaglanej
- 3 łyżki jogurtu naturalnego
- 5 łyżek musu jagodowego (zblendowanać i przeciśnąć przez sito rozmrożone jagody)
- 1 łyżeczka syropu z agawy, melasy lub po prostu cukru


Ugotowaną kaszę blendujemy i łączymy z jogurtem, musem z jagód oraz syropem. Wszystkie składniki dokładnie mieszamy.


A nie mówiłam? Nie licząc tych 15 minut gotowania kaszy, deser jest ekspresowy w przygotowaniu. ☺
Moje dzieci, jak już kiedyś pisałam, różnią się wszystkim. Nawet tym, że M. lubi kwaskowate smaki, za to nie lubi nowości - tu mnie zaskoczył. Chętnie skosztował i mu smakowało.
H. nie lubi kwaśnych smaków, także musiałam jej trochę dosłodzić ;-). No i Ona zje wszystko, nawet to co się rusza ;-)


Smacznego dla Waszych pociech ☺
Najszybsze ciasteczka jakie dotąd piekłam i do tego bardzo dobre. Tym razem pieczemy z racji nadchodzących świąt. Dziecię moje nie może się doczekać zajączka, także kreatywnie wypełniamy czas☺
Ciasteczka są nie tylko w kształcie zajączka czy kurczaczka, ale przede wszystkim w kształcie spychacza i samolotu ;-) 


Potrzebujemy:

- 180 g zimnego masła
- 150 g cukru pudru
- 350 g mąki pszennej
- 1 jajko
- 1 żółtko
- szczypta soli


Wszystkie składniki umieszczamy w dużej misce i szybko zagniatamy. Kiedy już uformujemy z ciasta kulę, zawijamy ją do folii spożywczej i dajemy do lodówki na ok. 30 minut.
W międzyczasie nagrzewamy piekarnik do 180°.
Schłodzone ciasto wyjmujemy z lodówki i dzielimy na 3 części. Jedną część wałkujemy na grubość ok. 3 mm, pozostałe dwie wkładamy jeszcze do lodówki.
Wykrawamy ciasteczka o dowolnym kształcie i umieszczamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
Ciasteczka pieczemy ok. 10 - 12 minut.

Smacznego ☺


Przepis pochodzi z bloga mojewypieki.

Idealnych placków z kaszy jaglanej szukam od dłuższego czasu, no i zgodnie z powiedzeniem szukajcie a znajdziecie, właśnie znalazłam☺
Są idealne, co ważne przypadły do gustu nie tylko mnie, ale także dzieciom.
Placuszki są szybkie w przygotowaniu, mają delikatny smak i cudownie komponują się z sosem z jagód.
Samo zdrowie :-)



Potrzebujemy:
- 250 g ugotowanej kaszy jaglanej
- 2 jajka
- 1 łyżeczka cukru wanilinowego
- 100 ml mleka
- 100 g mąki pszennej
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- szczypta soli


Ugotowaną kaszę wsypujemy do miski razem z cukrem, żółtkami oraz mlekiem i blendujemy na gładką masę. Następnie dodajemy przesianą mąkę wraz z proszkiem do pieczenia.
W drugiej misce białka ze szczyptą soli ubijamy na sztywno. Ubite białka dodajemy po trochu do ciasta i mieszamy szpatułką.

Placki pieczemy na rozgrzanej patelni z odrobiną oliwy.


Sos:
- 200 g mrożonych lub świeżych jagód
- 150 ml jogurtu (dałam pół na pół jogurt grecki i zwykły, dzięki temu spod nie był bardzo lejący)
- 1 łyżka syropu z agawy lub cukru trzcinowego


Jagody miksujemy i przecieramy przez sito, dzięki temu sos będzie bardzo aksamitny. Łączymy z jogurtem i syropem.
Podawać z ciepłymi placuszkami.
Smacznego ☺




Przepis jest lekko zmodyfikowany i pochodzi z bloga cookbakewithme.

Kochani, dzisiaj w roli głównej kurczak. Żebyście nie myśleli, że moje dzieci jadają tylko ciasta i desery ;-). Ja mam po prostu lekkiego bzika na punkcie pieczenia. Ale....


...Po czym poznać, że człowiek się starzeje?
Kiedy dochodzi do wniosku, że zrobienie kurczaka w całości nie jest takie obrzydliwe, jak się kiedyś wydawało ;-)
Ze mną jest już źle, nie widzę w tym nic strasznego, choć jeszcze nie tak dawno zarzekałam się, że NIGDY w życiu się tego nie tknę.
Nigdy nie mów nigdy!


Zatem, kiedy emocjonalnie dojrzałam do tego, aby kupić kurczaka w całości, okazało się, że w przygotowaniu jest szybszy, niż najszybsze kotlety. A do tego M. zajada się nim niemożliwie! Tak więc kurczę te jest częstym gościem na naszych talerzach.


Potrzebujemy:
- kurczak w całości ok. 800 g
- 2 połówki jabłka
- 1/2 cytryny
- sól, pieprz cytrynowy, przyprawa do kurczaka po Staropolsku


Kurczaka najlepiej przygotować sobie dzień wcześniej. Mięso dokładnie myjemy w środku i na zewnątrz. Umieszczamy je w misce i sypiemy przyprawą, pieprzem i solą. Polewamy oliwą i zostawiamy w lodówce na całą noc.


Piekarnik nagrzewamy na 180°.
Jabłka przekrajmy na pół i wydrążamy środek. Skórkę z cytryny myjemy i polewamy gorącą wodą.
Do środka kurczaka wkładamy 2 połówki jabłka i pół cytryny.
Tak przygotowane mięso wkładamy do rękawa do pieczenia i polewamy oliwą. Boki rękawa mocno wiążemy i wkładamy do nagrzanego piekarnika na 2 godziny. Na 30 minut przed końcem pieczenia przecinamy rękaw od góry i mięso polewamy sosem, który jest w rękawie. Kurczaka polewamy co 5 - 7 minut.
Jeżeli skórka będzie chrupiącą, a mięso na udkach będzie 'odchodziło' od kości oznacza to gotowość kurczaka do zjedzenia :-)
mięso doskonale komponuje się z upieczonymi jabłkami.


Smacznego ☺




Będąc ostatnio z moją młodszą pociechą w przychodni, zagadnęła mnie Mama chłopczyka, na pierwszy rzut oka pięciolatka. Generalnie nie wdaję się w takie dyskusje, ale Mama nie odpuszczała i co raz zaczynała rozmowę. No i tak od słowa do słowa, doszłyśmy do tematu inwestowania w dziecko. Szczerze, byłam już psychicznie lekko wykończona, na szczęści pani doktor nas zawołała, o chwało!


Czego to ja się nie dowiedziałam w niecałe 5 minut!
Bo z dzieckiem najlepiej siedzieć w domu, wychodne tylko z mężem, dziecko do dziadków.
Do restauracji? W życiu! Przecież same zachcianki, a i tak tego nie zje, w dodatku marudzi.
Do zoo? Do kina? Na teatrzyk? Do figloraju? Pójdzie do szkoły, będzie jeździł i do zoo i do kina i na inne takie.
Książeczki, puzzle? Po co, przecież tyle ciekawych bajek leci! Poza tym, lepiej, żeby był domatorem, ktoś musi się mną na starość zająć, a nie jeździć po świecie.
Ehh, tu już wymiękłam. Byłam raczej biernym słuchaczem. Z takimi mamami się nie dyskutuje. Przekonane są o swoich racjach na Amen i nie interesuje ich zdanie nikogo innego.


Ta 'rozmowa' dała mi sporo do myślenia. No bo po co mi dzieci? Czego od nich oczekuję? Po co w nie tyle pieniędzy człowiek ładuje?
Odpowiadając sobie na te pytania, stwierdzam, że na pewno nie oczekuję od dzieci, że porzucą swoje marzenia i ambicje, żeby siedzieć ze starą Matką w domu.
Jasne, myśląc przyszłościowo, chciałabym, ażeby moje dzieci o mnie pamiętały, odwiedzały i przede wszystkim kochały.


Odnośnie inwestowania w dzieci. Oczywiście, że robię sobie 'wychodne' z mężem i zawozimy dzieci do dziadków, niech dziadkowie się nacieszą wnukami ;-). Każde inne wyjście, jest jednak wyjściem w komplecie. Zabieramy dzieci do restauracji czy kawiarni, no bo niby dlaczego nie? To, że dziecko ma zachcianki i nie potrafi przyjąć odmowy czyją jest winą?
Ja jestem zdania, że dziecko od małego powinno jeździć, zwiedzać, kosztować, oglądać. Żeby było głodne nowych doświadczeń, przygód. Żeby chciało poznawać nowe miejsca i ludzi.
Cały czas myślimy, gdzie jeszcze można jechać, co pokazać. Tak! Inwestujemy w dzieci. No i tu rodzi się kolejna kwestia, którą również ta Mama poruszyła. Po co? Po to żeby wyjechali i na stare lata zostawili rodziców samych?
Ja nigdy nie myślałam o swoich dzieciach jako o przyszłych niewolnikach i opiekunach. Nie tego od nich oczekuję. Jedyne czego bym sobie życzyła na starość to, żeby traktowali mnie z szacunkiem i miłością, ale przede wszystkim żeby byli szczęśliwi. Wtedy ja będę szczęśliwa.
Z resztą, co to za myślenie? Czy jeżeli nie zainwestuję w dzieci, to mam gwarancję tego, że one będą przy moimi boku zawsze? Wątpliwe, bo może być i tak, że zapewniając dziecku absolutne minimum, możemy sobie zrobić 'ała'. Dziecko całe życie obserwując rówieśników, będzie się z nimi porównywać, kiedy w końcu dorośnie, może zacząć chcieć żyć pełną piersią. Co wtedy? Ano wtedy zostaniemy sami.
Tak na prawdę nie mamy wpływu na to, żeby dziecko mieć przy swoim boku na zawsze. Jest ono wolnym człowiekiem, który ma prawo do własnych decyzji, marzeń i ambicji.
Która Mama, kochająca prawdziwą, szczerą i bezwarunkową miłością nie chce dać dziecku gwiazdki z nieba? Pokazać najpiękniejsze miejsca na ziemi. Niezależnie od tego czy to ulubiony zakątek w lesie, kwiatki na łące czy wschody i zachody słońca. Przecież to od nas zależy na kogo wychowamy nasze największe Skarby! Czy na istoty pełne miłości do świata i innych ludzi, czy też zamkniętych na świat egoistów, którzy będą siedzieć z nami w fotelu do us..... śmierci?


Z własnego doświadczenia Wam powiem, że z rodzicami dużo jeździłam, ale nie wyobrażam sobie wyjechać z rodzinnego miasta. Kiedyś, dyskutując z mężem o wyjeździe za granicę, stwierdziłam, że nie mogę mieszkać od rodziców dalej niż 3 km. Bo w razie, gdybym została bez auta, muszę mieć możliwość dojścia na piechotę. Taka już jestem. Natomiast moje rodzeństwo jest z tych, którzy marzą o mieszkaniu w wielkim mieście, dodam, że mamy tych samych rodziców, tak samo w nas inwestowali, zabierali w te same miejsca. Powtórzę się - kwestia charakteru.


Chciałabym, żeby moje dzieci były obeznane, wiedziały gdzie jak się zachować. Chciałabym, żeby mieli co wspominać, żeby mieli marzenia. Chciałbym dla nich takiego dzieciństwa jakie ja miałam, albo i lepszego. Oczywiście, nie ma co też na siłę dziecka ciągnąć, jeżeli nie ma ochoty, ale zaszczepiajmy w nich miłość do podróży, do przygód, do ludzi!

Co Wy sądzicie o takim spojrzeniu na dziecko?




Photo by Pinteres


Chlebek bananowy - niewiele ma wspólnego z chlebem, smakuje bardziej jak ciasto. Najlepszą rekomendację dał mi dzisiaj mąż, który delikatnie mówiąc za bananami nie przepada, a ledwo wyciągnęłam chlebek z piekarnika, zjadł za jednym zamachem połowę. Jest na prawdę przepyszny! Lekko bananowy, wilgotny, nie za słodki. Po prostu pyszny.

Jeżeli znudziły Wam się standardowe śniadania, to jest idealna propozycja, szczególnie dla małych niejadków.
Co ważne, można dodawać różne składniki, czekoladę, orzechy, na cokolwiek mieli byście ochotę. Ja tym razem dodałam kokos.


Przepisów na ten tradycyjny amerykański słodki chlebek 'Banana bread' w internecie jest mnóstwo. Wypróbowałam dwa różne przepisy, w końcu połączyłam je i dodałam co nieco od siebie.
Wykonanie tego chlebo-ciasta jest błyskawiczne!




Potrzebujemy:
- 3 dojrzałe banany
- 70 g masła
- 1/2 szklanki ksylitolu lub cukru trzcinowego (ostatecznie zwykły cukier)
- 1 jajko
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej
- 1,5 szklanki mąki
- 2 łyżki wiórek kokosu


Banany rozgniatamy widelcem w misce, masło roztapiamy w rondlu. Kiedy lekko przestygnie wlewamy do miski i mieszamy z bananami, do tego wsypujemy cukier, roztrzepane jajko i dokładnie mieszamy. Na koniec dodajemy wymieszaną mąkę z solą, sodą oraz kokosem - wszystko mieszamy łyżką, aż do połączenia składników.


Ciasto wylewamy na formę keksówkę (wymiary 10x20), wyłożoną papierem do pieczenia i wkładamy do piekarnika nagrzanego na 170°. Pieczemy ok. 70 minut.


Smacznego ☺





Jestem absolutną fanką pierogów! I to wszystkich, tych na słodko, ruskich, z kapustą i grzybami. Po prostu uwielbiam. Najlepsze pierogi na świecie robi oczywiście moja Mama ;-)
Ale takich jak zrobiłam ja, Ona jeszcze nie jadła. Pierwszy raz pierogi z soczewicą jadłam w restauracji w górach i stało się... zakochałam się. Od tego czasu robiłam je już kilka razy. Co ważne, Mamie smakowały :-)


Zgodzę się oczywiście z twierdzeniem, że pierogi są czasochłonne. Ale nie zgodzę się z tym, że pierogi kupne i własnoręcznie zrobione smakują tak samo, albo podobnie. NEVER!
Najsmaczniejsze są te, które zrobi się samemu. Już nie wspominając o satysfakcji, kiedy usłyszysz od najbliższych "Mmmmmmniam" ;-)
Zatem zakasamy rękawy i działamy!


Ciasto pierogowe robię z przepisu Mamy. Najlepsze, bo sprawdzone!


Potrzebujemy:
- 300 g mąki pszennej
- szczypta soli
- 200 ml gorącej wody
- 30 g masła

Przygotowanie:
Mąkę przesiać do miski, dodać sól. Do gorącej wody wkładamy masło i mieszamy do czasu, aż się roztopi, stopniowo wlewamy do mąki, mieszając wszystko widelcem do połączenia się składników. Następnie wykładamy ciasto na podsypaną mąką stolnicę. Wygniatać ciasto rękami przez około 5 - 7 minut, podsypując w razie konieczności mąką, tak, aby ciasto nie kleiło się do rąk.
Dobrze wyrobione ciasto dzielimy na 3 części i kolejno rozwałkowywać  każdą na cienki placek, obsypując stolnicę i wałek mąką.


Farsz:
- 3/4 szklanki zielonej soczewicy
- 1 duża cebula
- 250 g pieczarek
- 100 g boczku (opcjonalnie)
- sól, pieprz do smaku
- śmietana 18%


Soczewicę uprzednio moczymy w zimnej wodzie ok. 40 minut. Następnie gotujemy ok. 35 minut, na 10 minut przed końcem gotowania dodajemy sól.
W tym czasie pieczarki myjemy i kroimy na plasterki. Cebulę i boczek kroimy w drobną kostkę. Na rozgrzaną patelnię z odrobiną oleju wrzucamy cebulę i boczek. Co chwilę mieszając, smażymy do czasu, aż cebula się zeszkli. Po tym czasie zdejmujemy patelnię z gazu.
Pieczarki wrzucamy do rondla i smażymy, aż 'puszczą' wodę. Smażymy je na małym gazie, do czasu, aż woda odparuje.
Kiedy soczewica będzie gotowa, przecedzić na sitku i połączyć z cebulą, boczkiem i pieczarkami. Wszystkie składniki dokładnie mieszamy i delikatnie blendujemy. Nie na całkowitą papkę, lepiej żeby były wyczuwalne kawałki pieczarek czy soczewicy. Kiedy farsz mamy gotowy z rozwałkowanego ciasta szklanką wycinamy kółka, na środek nakładamy małą łyżeczką farsz. Ciasto składamy na pół i zlepiamy dokładnie brzegi pierogów, układamy je na stolnicy.



Gotowe pierogi wrzucamy do osolonej i gotującej się wody. Po wypłynięciu pierogów liczymy 2 minuty, po tym czasie delikatnie widelcem przewracamy na drugą stronę i znów gotujemy ok. 2 minuty.
Pierogi wyciągamy łyżką cedzakową i umieszczamy na sitku. Płuczemy je pod zimną wodą. Dzięki temu unikniemy sklejania się pierogów.


Mi najbardziej pierogi smakują podsmażone ze śmietaną, ale zależy co kto lubi. Ugotowane też są przepyszne!


Smacznego ☺

Wariacje pierogowe

Dzisiejszy wieczór był właśnie tym wspaniałym, kiedy mam wolne. W zasadzie już od południa się relaksowałam, kiedy tylko potwierdziłyśmy, że dzieci zdrowe, możemy jechać. Myślami byłam już gdzieś daleko. 

Kiedy tylko nadeszła pora powrotu Taty do domu, wymieniliśmy spojrzenia - moje pełne współczucia, Jego pełne zazdrości. Wychodzę. Wsiadam do auta, puszczam w końcu coś innego niż 'Jedzie pociąg z daleka' czy 'Moja Ulijanko'. Coldplay. O tak, głośniej! Czeka mnie 15 minut muzyki, potem wsiada Ona. Moja najlepsza kompanka. Teraz to nam się jadaczki nie zamkną przez kolejne 3 godziny lekko. Dojeżdżamy na miejsce. Kawa, ciasto i żywiołowa dyskusja. A potem to już sklepy, bez narzekania, stękania, bez 'mamo siku!', albo 'mamo pić', tudzież 'boże, Kasia, nie czujesz jak tu ciepło? Chyba zaraz umrę'. Cudowna cisza, przymierzanie, oglądanie, dyskutowanie jaki to szajs w tych sklepach. Nawet, jakby człowiek na chama chciał coś kupić, to nie ma jak. Ale nie to się dzisiaj liczy. Liczy się to, że wrócę do domu spokojnego, gdzie dzieciernia śpi. Zmęczona, ale szczęśliwa wracam do domu. Koc, gorąca herbata i cisza. Mi też się należy, a co!

Człowieka raptem nie ma w domu kilka godzin, a wypoczęty, jakby tydzień w SPA siedział. Ahhh akumulatory naładowane. Można działać dalej!
Tu nie ma miejsca na dyskusję, czy mogę jechać. To jest fakt. Tu trzeba być trochę egoistą. Chyba nie muszę używać argumentów, że żona furiatka, sfrustrowana wariatka to nic fajnego.

Tak więc drogie mamy, pakujcie się i relaks!
Nam też się coś od życia należy ☺


Foto by Pinterest

Ponoć pieczone jabłka są zdrowsze od tych surowych. Ja też takie właśnie chętniej jem, a jeżeli są jeszcze z posypką, to już w ogóle miód ☺
Jeżeli macie w domu jabłka to działajcie! Ja właśnie przed chwilą wyciągnęłam z piekarnika, tak, aby Małżon mój miał na jutro do pracy, a ja z dzieciaczkami do kawki i kakałka ;-)




Składniki:
- 5 dużych jabłek
- 1 1/4 szklanki mąki
- 1/2 szklanki brązowego cukru
- szczypta soli
- 115 g roztopionego masła
- 2 łyżeczki cynamonu
- garść suszonej żurawiny


Jabłka obieramy, kroimy na kawałki i układamy w naczyniu żaroodpornym. Dodajemy żurawinę i sypiemy cynamonem.

Do miseczki wsypujemy mąkę, cukier, sól i wlewamy masło. Wszystko mieszamy widelcem lub wyrabiamy palcami. Wyrobione ciasto wkładamy do lodówki na 10 minut.
Piekarnik nagrzewamy do 180°.
Jabłka przykrywamy kruszonką i wstawiamy do nagrzanego piekarnika na ok. 45 minut.



Smacznego!



Różnica wieku między moimi Łobuzami to 2 lata i 2 miesiące. Będąc jeszcze w ciąży z H. zastanawiałam się jak M. przyjmie siostrę do swojego życia. Nie mówiliśmy mu o ciąży zbyt szybko, bo dziecko niespełna dwuletnie nie jest w stanie ogarnąć tego, że za 5 miesięcy będzie miało siostrzyczkę. Woleliśmy po prostu uniknąć codziennych pytań "czy to już?". Na miesiąc przed rozwiązaniem rozpoczęliśmy proces uświadamiania co Go czeka. Co Nas czeka. Opowiadaliśmy, oglądaliśmy zdjęcia M. kiedy to miał kilka dni. 

W momencie kiedy 'nadejszła' Ta chwila, odstawiliśmy małego do dziadków. Czas mojego pobytu w szpitalu, na pierwszy rzut oka M. zniósł rewelacyjnie. Bujał się między jednymi dziadkami, a drugimi. Wszyscy go rozpieszczali, dokarmiali produktami przeze mnie zakazanymi, ogólnie mówiąc miał raj. Noce przesypiał całe, nawet z zasypianiem nie było problemu. Kiedy Tata kładł go spać, pytał czy opowiedzieć mu bajkę na co w odpowiedzi słyszał 'tato idź już i zamknij drzwi'. Tak więc był to dobry zwiastun. Dla mnie oczywiście ogromne uspokojenie. Chociaż, mimo wszystko mam wrażenie, że wszyscy byli bardziej spokojni niż ja, która jednoczenie tuląc do piersi swoją ukochaną, wymarzoną Córkę, oglądałam fotki podsyłane przez mojego Tatę co M. robi w danej chwili i płakałam z tęsknoty za nim. Tak to chyba z tymi pierworodnymi jest.

W każdym razie powrót do domu miałam zaplanowany idealnie. Plan był taki, że Mąż mój miał się zaopatrzeć w prezenty dla każdego z dzieci. Mała siostra przyniosła prezent dla braciszka, a On miał dać prezent powitalny siostrze. Kiedy tylko wróciłam, radość była niemożliwa. Przytulaniom nie było końca. M. był bardzo ciekawy siostry, cały czas ją obserwował. Brał czynny udział w kąpieli czy przy przebieraniu. Starałam się z całych sił, żeby tylko nie poczuł się przeze mnie odrzucony, bo wiedziałam, że będzie to miało przełożenie na relacje między rodzeństwem.

Tak więc dbałam o to, aby stosunkowo dużo czasu poświęcić tylko Jemu. I tak to, kiedy jechałam na zakupy zabierałam M. ze sobą, a H. zostawała z Tatą w domu. Kiedy mała kruszyna szła spać, my goniliśmy się po mieszkaniu, kolorowaliśmy, razem gotowaliśmy. Chciałam, żeby miał namiastkę tego, jak było jeszcze do niedawna - Ja i On. Cały dzień razem.
No i chyba się udało, M. nie przejawia ataków zazdrości, jest w stosunku do siostry czuły, opiekuńczy. Za to nie wiem co zrobiłam źle, ale to H. zamienia się w małą bestię kiedy widzi, że trzymam jej brata na kolanach. Niemal że leci w powietrzu z prędkością światła, zaczyna go szczypać po nogach i wrzeszczy jak opętana. Kiedy tylko odstawiam M. na ziem, widzę uśmiech szeroki niczym z Hollywood. Iskierki radości w jej oczach rozświetlają cały saloon. Taka to bestia cfana. Ale kochana. Co tu robić? Żyję nadzieją, że z tego wyrośnie. Mąż mój twierdzi, że kobiety takie są i po matce to ma. Ja się nie zgadzam ;-)

Mimo wszystko jestem dumna, bo bałam się strasznie, jak to będzie. H. za miesiąc kończy rok i na prawdę da się żyć. M. jest bardzo dzielny. Kiedy chce coś, co siostra trzyma w rękach wie, że musi jej dać coś w zamian. Mała jest trochę histeryczką i dość emocjonalnie podchodzi do wszystkiego. Ale brat się nie zniechęca. Wiadomo, zazdrość między rodzeństwem będzie im towarzyszyć już zawsze. Ale to w gestii rodziców jest, aby im tych powodów do zazdrości dawać jak najmniej.







Ciasto cytrynowo poziomkowe - totalny szał! Biszkopt - budyń - pianka.
Na pierwszy rzut oka wygląda na czasochłonne, ale jeżeli Wasze dziecię w ciągu dnia śpi, a starsze garnie się do pomocy to bez problemu ogarniecie :-)


Potrzebujemy:


Biszkopt:
- 4 duże jajka
- 12,5 dkg cukru
- 12,5 dkg mąki
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 3 krople octu winnego
- 1 łyżka oleju


Masa budyniowa:
- 2 budynie śmietankowe
- 1,5 szklanki wody
- 125 ml soku z cytryny
- 2/3 szklanki cukru
- 100 g miękkiego masła


Pianka:
- 150 ml śmietany 30%
- galaretka poziomkowa


Galaretkę i budyń możemy przygotować w pierwszej kolejności, ponieważ galaretka musi stężeć, a budyń wystygnąć.


Galaretkę rozpuścić w 480ml gorącej wody.


Budyń natomiast robimy na wodzie i soku z cytryny. Szklankę wody, sok z cytryny oraz cukier zagotować. W 1/2 szklanki wody wymieszać budynie i dodać do gotującej się mieszanki. Mieszać aż zgęstnieje. Odstawić do wystygnięcia.


Piekarnik nagrzać do 180°. Białka oddzielić od żółtek. Białka ubijamy na sztywną pianę i dodajemy cukier dalej miksując. Do żółtek dodać proszek do pieczenia i ocet - wymieszać widelcem (żółtka 'urosną'). Tak przygotowane żółtka dodać do białek, dalej miksując. Dodać olej. Na koniec dodajemy przesianą mąkę, delikatnie wymieszać do połączenia składników. Biszkopt wylewamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Pieczemy ok. 18 - 20 minut.
Po upieczeniu biszkopt od razu wyciągamy z piekarnika.


W czasie kiedy biszkopt stygnie, zaczynamy miksować miękkie masło na puszystą masę, następnie dodajemy ZIMNY budyń i dokładnie mieszamy. Masę budyniową wlewamy na zimny biszkopt i wkładamy do lodówki.


Ostatnia faza to pianka. Śmietanę ubijamy na sztywno, pod koniec ubijania wlewamy tężejącą galaretkę. Miksować do połączenia składników. Piankę umieszczamy na twardą masę budyniową.
Ciasto powinno być w lodówce minimum 3 godziny.


Smacznego ☺
Obsługiwane przez usługę Blogger.