Kiedy pomyślę sobie o nadchodzących miesiącach dopada mnie straszna chandra. Opadam z sił, nic mi się nie chce - pewnie wiele z Was to zna i nieraz szuka pomysłu, jak to zwalczyć. No to zdradzę Wam jeden z moich sposób. Jedzenie! Dobre jedzenie :-) 

Tartaletki z kremem mascarpone i białą czekoladą oraz malinami. Niebo w gębie - uwierzcie.




Potrzebujemy (na kruche ciasto, 6 tartaletek):
- 1 szklanka przesianej mąki
- 100 g zimnego masła
- 1 żółtko
- 2 łyżki brązowego cukru

Wszystkie składniki umieszczamy w misce i zagniatamy. Formujemy kulkę, zawijamy w folię spożywczą i umieszczamy w zamrażarce na ok. 15 minut. Schłodzone ciasto umieszczamy na oprószonej mąką stolnicy i wałkujemy. Okrągłą foremką wykrawamy kółka. Ciasto umieszczamy w tartaletkach  i delikatnie palcami dociskamy do wnętrza foremek.
Na ciasto wykładamy papier i umieszczamy na nim fasolę lub też ceramiczne obciążniki. Tartaletki wkładamy do nagrzanego do 200 piekarnika i pieczemy wstępnie ok. 7 minut. Po tym czasie zdejmujemy papier wraz z zawartością i pieczemy kolejne 7 minut lub też do momentu kiedy ciasto nabierze złotego koloru.


Do napełnienia potrzebujemy:
- 250 g zimnego mascarpone
- 1 tabliczka białej czekolady
- ok. 200 g świeżych malin

Czekoladę rozpuścić w garnuszku z grubym dnem (ciągle mieszać). Kiedy lekko przestygnie, połączyć w misce z serkiem - delikatnie zmiksować, tylko do połączenia się składników.

Na przestudzone tartaletki, łyżką nakładamy krem. Następnie układamy maliny. Gotowe!

Smacznego :-) 

Dziękujemy wszystkim biorącym udział w konkursie!

Zwycięzcą jest.....

...... WIKTOR :-)

Zwycięzcę prosimy o kontakt mailowy z CraftKasia.

--------------------------------------------------------------------------



Kochani!

Wraz z CraftKASIA organizujemy dla Was super konkurs. Do wygrania WOREK PRZEDSZKOLAKA! Zwycięzca będzie mógł sam wybrać wzór - z dostępnych w butiku (wartość nagrody 26 zł).


Zasady konkursu:
1. Podajcie w komentarzu IMIĘ waszego przedszkolaka,
2. Polubcie nas na FB
3. Poinformujcie znajomych o konkursie (możliwość rozesłania informacji dowolna)

Konkurs trwa do 27.08.2015 
Wyniki konkursu będą ogłoszone na obydwu blogach 29.08.2015, wysyłka w ciągu 5 dni roboczych Pocztą Polską (tylko na terenie Polski).

Zapraszam i bawcie się dobrze! :-)
Bułeczki drożdżowe są u nas hitem weekendowych śniadań. Dzisiaj proponuję Wam przepis na jutrzejsze śniadanko. Gwarantuję, że z tym przepisem poradzi sobie każdy, kto tylko ma dobre chęci ;-)
Jako że maliny można kupić bez najmniejszych problemów, działajcie!



Potrzebujemy: 
- 150 ml mleka
- 30 g świeżych drożdży
- 60 g brązowego cukru
- 32,5 g masła
- 300 g mąki
- 1 jajko
- 1/2 łyżeczki soli
- ok. 200 g świeżych malin


W garnku podgrzewamy mleko. Ciepłe (nie gorące!) mleko łączymy z cukrem i drożdżami. Delikatnie mieszamy, aż cukier się rozpuści.
W rondlu rozpuścić masło i lekko ostudzić. Do mleka dodajemy pozostałe składniki i wyrabiamy ciasto. Na podsypaną mąką stolnicę wyciągamy ciasto (w razie gdyby było bardzo klejące można dosypać mąki) i wałkujemy je na prostokąt o grubości ok. 1 cm.
Ciasto kroimy na 9 części. Na każdy kawałek nakładamy kilka umytych malin i zawijamy ciasto, pilnując, aby w miejscach gdzie będziemy ciasto łączyć nie znalazła się mąka, utrudni to bowiem zadanie. 



W rękach formujemy jeszcze bułeczki i układamy na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce. Bułeczki układamy miejscem klejenia do dołu. Odstawiamy je na 15 minut, aby jeszcze trochę wyrosły. 
W tym czasie włączamy piekarnik na 180.



Bułeczki smarujemy mlekiem i wkładamy do piekarnika na ok. 20 minut lub do czasu, aż nabiorą złocistego koloru. 

Jeszcze ciepłe bułeczki smarujemy lukrem.
Jestem absolutną fanką zwiedzania małych miejscowości, z dala od miejskich hałasów, zatłoczonych chodników, kolejek dosłownie do każdej budki. Z resztą, nie jestem zwolenniczką budek, straganów i innych tego typu rzeczy. Jeżeli chcę odpocząć to tylko w ciszy. W raju. Czyli tam gdzie są moim bliscy, śpiew ptaków, szelest liści. Udało mi się znaleźć właśnie takie miejsce. Rejony Kotliny Kłodzkiej są wspaniałe. Sama podróż tam jest już odpoczynkiem i czystą przyjemnością!

Jako miejsce docelowe obraliśmy Sienną. To wieś położona w powiecie kłodzkim licząca ok. 50 mieszkańców i uwierzcie, nie można się tam zanudzić ;-)

Atrakcji mimo wszystko jest tam mnóstwo, my wybraliśmy się na trzydniowy wypoczynek, ale zimą tam wrócimy i to na dłużej!










Ale po kolei... Zacznę może od tego, że Sienna leży w ośrodku Czarnej Góry, położona jest ok. 680 - 830 m n.p.m. Główną atrakcją jest zjeżdżalnia grawitacyjna - najdłuższa w Polsce. Zjeżdzalnia ma długość ponad 900 m, na trasie są 3 pętle, przejazd przez las i potok wiaduktem na wysokości 8 metrów!







Poza zjeżdżalnią grawitacyjną, która niewątpliwie jest atrakcją nie tylko dla dzieci, ale i dorosłych, Sienna ma do zaoferowania w swojej prostocie na prawdę wiele. Przede wszystkim szlaki górskie lub też drogi, po których można spokojnie jechać wózkiem.

Jeżeli jednak same spacery nam nie wystarczą, można udać się autem na przejażdżkę po okolicznych wsiach, gdzie atrakcji jest w brut. Jak na trzy dni, nawet za dużo. My z racji małych dzieci szukaliśmy jednak spokoju i zajęć, które nie byłyby dla nas zbyt męczące i absorbujące, mimo wszystko zanudzić dzieci byśmy nie chcieli. 
Zdecydowaliśmy się zatem odwiedzić Kletno. Cudownie położona wieś w dolinie rzeki Kleśnicy, znana głównie ze znajdującego się tam Rezerwatu Przyrody Jaskinia Niedźwiedzia.
Odwiedziliśmy Muzeum Ziemi, które posiada unikatową kolekcję minerałów i skamieniałości na skalę Polski, jak i Europy. Okazy pochodzą z całego świata. Do rzadko spotykanych znalezisk należą cztery skamieniałe gniazda z jajami dinozaurów - łącznie ponad czterdzieści jaj. Na terenie obiektu znajduje się również mini Park Jurajski. 


Następnym celem naszej podróży był urokliwy zalew w Starej Morawie. Przepiękne widoki, woda ciepła, mnóstwo atrakcji dla dzieci. Mała zjeżdżalnia wodna dla najmłodszych, rowery wodne, kajaki. Ponad to w zalewie jest bardzo płytki brzeg, dzięki czemu dzieci mogą bez obaw się "pluskać". Jest również molo prowadzące do wieży widokowej z której rozpościera się wspaniała panorama. 








Polska jest piękna i oto kolejny dowód! Warto odwiedzać zakątki naszego kraju, bo ma on tak wiele do zaoferowania.

Odwiedziliśmy również Międzygórze, ale temu poświęcę osobny wpis :-)
Ulubiony deser naszego Starszaka - idealny w tak upalne dni! Błyskawiczny w przygotowaniu, rozpływa się w ustach :-)



Potrzebujemy:

- 250 ml śmietanki 30%
- 1 galaretka owoce leśne
- 450 ml gorącej wody (do przygotowania galaretki)
- 6 biszkoptów (np. Lu Petitki)

Ilość porcji zależy od wielkości salaterek.

Galaretkę rozpuszczamy w 450 ml gorącej wody i czekamy aż zacznie tężeć. Kiedy już będzie dostatecznie twarda (ale tak, aby dało się ją przelać) zaczynamy ubijać śmietanę w wysokim pojemniku. Do prawie ubitej śmietany wlewamy tężejącą galaretkę i miksujemy aż składniki się połączą (nie za długo). Odrobinę galaretki zostawiamy do przyozdobienia deseru. W tym celu wkładamy resztę galaretki do lodówki.

Do salaterek dajemy po jednym biszkopcie i wykładamy na nie nasz krem. Deser wkładamy do lodówki i czekamy aż stężeje. 

Podawać na zimno.
Smacznego :-) 
W taki upał jak dziś, jeść się nie chce. Ale trzeba. Szczególnie dotyczy się to dzieci, moje mają w zwyczaju, że przed 13 zawsze obiad jest. Ale co robić kiedy za oknem prawie 40, w domu 27, a jeszcze teraz przy garach stać!? Ja mam na to sprawdzony sposób.
Szybkie w przygotowaniu, pulchne, sycące i przeeepyszne placki z przepisu mojej babci. Niezawodny obiad, kiedy na podwórku upał, gotować się nie chce, a zjeść by się "coś" zjadło.

Potrzebujemy:

- 3/4 szklanki kefiru
- 1/4 szklaki gazowane wody mineralnej
- 1 łyżka oleju
- 10 łyżek mąki
- 1/2 łyżeczki brązowego cukru
- 1/2 łyżeczki sody
- 1 jajko

- olej kokosowy do pieczenia
- zblendowane truskawki (w zamrażarce czeka jeszcze 9 kg ;-))
- borówki, porzeczki

Wszystkie składniki umieszczamy w misce i dokładnie miksujemy, aż masa będzie jednolita.

Na rozgrzaną patelnię w kształcie buzi misia dajemy odrobinę oleju kokosowego. Kiedy patelnia będzie już nagrzana, łyżką nakładamy ciasto i równo rozprowadzamy. Placuszki pieczemy z każdej strony do czasu aż lekko się zarumienią.

Smacznego :-)

Oczywistym jest, że cukinia nie należy do ulubionych warzyw naszych pociech. Zdarzają się jednak wyjątki - mój trzylatek niestety do nich nie należy. Dlatego zawsze szukam na niego jakiegoś sposobu. Tym razem chciałabym Wam przedstawić kolejną próbę przemytu i to takiego niezbyt skrytego ;-) Bo cukinia posłużyła nam jako naczynie do dania :-)



Potrzebujemy:

- 1 dużą cukinię
- 1 cebulę
- puszkę pomidorów w całości
- ok. 150 g mięsa mielonego indyczego
- ok. 50 g sera feta
- sól, pieprz, zioła prowansalskie

Cukinię myjemy, suszymy i kroimy wzdłuż na pół. Środek cukinii wydrążamy łyżką i odkładamy na bok (posłuży nam jako nadzienie).
W dużym garnku zagotowujemy wodę, solimy i wkładamy przekrojoną i wydrążoną cukinie. Gotujemy ok. 5-6 minut, po tym czasie odcedzamy wodę, a cukinię umieszczamy w naczyniu żaroodpornym.

Cebulę kroimy w drobną kostkę i smażymy 2 minuty na rozgrzanej patelni z odrobiną oliwy. Następnie ściągamy podpieczoną cebulkę i na tej samej patelni podsmażamy pokrojony miąższ cukinii.

Na rozgrzaną patelnię z dodatkiem oliwy dajemy zmielone mięso, podsmażamy ok. 5 minut, po tym czasie dodajemy sól, pieprz, zioła prowansalskie i dokładnie mieszamy. Zblendowane pomidory dodajemy do mięsa i na małym ogniu dusimy ok. 10 minut.



Do wgłębienia cukinii nakładamy kolejno cebulkę, miąższ cukinii oraz mięso z sosem. Na sam koniec posypujemy rozdrobnionym serem feta.
Cukinie wkładamy do nagrzanego na 170° piekarnika i pieczemy 15-20 minut.

Smacznego :-)
Ostatnimi czasy ciężko było o bajkę w kinie stricte dla dzieci. Ale nie takich 7, 8-letnich. Mówię o takich 3, 4-latkach. Oto i ukazała się bajka "Koko Smoko", wybraliśmy się zatem do kina. 
Jak było!? Co tu dużo mówić. Bajka faktycznie dla najmłodszych. 


Na wstępie. 
Bajka opowiada historię małego smoka o imieniu Kokos. Kokos rozwija się nieco wolniej niż jego rówieśnicy, przez co jest wyśmiewany. Po niezdanym egzaminie z latania, dziadek chcąc dodać wnuczkowi otuchy, zleca mu poważne zadanie! Kokos ma pilnować skarbu wsi - ognistej trawy. Niestety sytuacja wymyka się spod kontroli i tak oto rozpoczynają się przygody małego smoka, który ostatecznie zostaje bohaterem! Bajka opowiada o przyjaźni, wzlotach i upadkach, utracie wiary we własne siły, poświęceniu dla dobra sprawy. Wszystko jednak dzieje się w tempie idealnym dla trzyletnich dzieci.



Tyle o bajce, a o produkcji okiem rodzica?

Z racji, że jest to produkcja niemiecka, na prawdę gołym okiem widać kilometry przepaści dzielące tę bajkę, a animacje Dreamworks czy Pixar. Bajka prosta, bez przesadnych fajerwerków, które dodatkowo najmłodszego widza rozpraszają. Na próżno szukać tu romansów, które są już nieodzownym elementem każdej bajki w dzisiejszych czasach. Co poniektóre motywy są dość mocno przesadzone, jak np. giga ogniste bąki, które unoszą swą siłą smoki nad ziemią, ale co najlepsze - dzieci się śmiały. Pewnie większość rodziców siedząca na sali zachodziła w głowę "co ja tu robię!?!?", jednak nie zapominajmy, że nasze pociechy są na nieco innym etapie rozwoju i to co nam się wydaje dosyć infantylne, im może dostarczyć śmiechu co nie miara. Dlatego absolutnie nie neguję tej bajki. Uważam, że nadaje się w sam raz dla najmłodszych. Nie ma w niej 1000 wątków jednocześnie, od początku do końca wiadomo jaki jest cel, kto jest dobry, a kto zły. Animacji towarzyszy bardzo fajna muzyka, wpada w ucho, przyjemnie się słucha. 
A i owszem, pewnie nie jeden rodzic się wynudzi na tej bajce, zastanówmy się tylko czy te bajki są dla nas czy dla dzieci ;-)

Jeżeli już widzieliście tę bajkę podzielcie się swoimi opiniami, wszystkie mile widziane ;-)

Obsługiwane przez usługę Blogger.