Zupa z czerwonej soczewicy jest nie tylko banalnie prosta i szybka w wykonaniu, ale przede wszystkim bardzo smaczna i rozgrzewająca - w sam raz na zimowe dni ☺



Potrzebujemy:


- 2 litry bulionu warzywnego lub drobiowego
- 1 szklanka czerwonej soczewicy
- 1 puszka pomidorów
- sól i pieprz do smaku
- 2 łyżki śmietany 30%
- 1 łyżeczka ziół prowansalskich
- grzanki


Soczewicę wrzucamy do gotującej się wody (2 szklanki wody na 1 szklankę soczewicy) i gotujemy na 'małym' ogniu ok. 15 - 20 minut. Na 10 minut przed końcem gotowania dodajemy sól.  
Ugotowaną soczewicę odsączamy i łączymy z gorącym wywarem, dodajmy pomidory razem z sokiem. Wszystko gotujemy ok. 10 minut.
Następnie zblendować wszystko i przecisnąć przez sitko, tak, aby pestki z pomidorów zostały na sitku.
Podawać z grzankami.


Zupa gotowa do spożycia ☺


Naleśniki gryczane robiłam po raz pierwszy, są trochę suchsze niż normalne, ale przepyszne! I ten farsz z zielonej soczewicy, dużej ilości cebuli i pieczarek mmmmm....
.... na prawdę polecam!



Naleśniki zawsze robię według przepisu królowej gotowania Julii Child. Są po prostu idealne.
Farsz jest moją twórczością. Coś mi ostatnio gwiazda kreatywności przyświeca ;-)


Przepis podstawowy na naleśniki:
- 1 szklanka mąki uniwersalnej (ja tym razem użyłam mąki gryczanej)
- 2/3 szklanki zimnego mleka
- 2/3 szklanki zimnej wody
- 3 duże jajka
- 1/4 łyżeczki soli
- 3 łyżki stopionego masła


Zmiksować wszystkie składniki na gładką masę i wstawić do lodówki na minimum 30 minut. Przez ten czas cząsteczki mąki wchłoną płyn przez co naleśniki będą delikatniejsze.


W między czasie przygotowujemy farsz.
Potrzebujemy:
- 3/4 szklanki zielonej soczewicy
- 1 duża cebula
- 6 większych pieczarek
- 1 pomidor
- pęczek szczypiorku
- śmietana 18%
- sól, pieprz


Soczewicę zalewamy wodą na 25 minut, po tym czasie zagotowujemy wodę i wrzucamy namoczoną soczewicę. Gotujemy ok. 30 minut na 'małym ogniu'. Na 10 minut przed końcem gotowania dodajemy sól. Cebulę siekamy, umyte pieczarki kroimy na małe plasterki.
Na patelnię wlać oliwę, dodać pokrojoną w kostkę cebulę i zeszklić ją. Następnie dodajemy pieczarki i smażymy ok. 10 minut.
Ugotowaną i odsączoną soczewicę łączymy z pieczarkami i cebulą, na koniec dodajemy pomidor pokrojony w małą kostkę, sól i pieprz do smaku.
Kiedy mamy gotowy farsz, przystępujemy do pieczenia naleśników.
Natłuścić patelnię niewielką ilością stopionego masła. Wlać 3 łyżki ciasta naleśnikowego i przechylając patelnię na wszystkie strony, rozprowadzić je równomiernie po całym dnie. Smażyć ok. 1 minuty, przewrócić na drugą stronę i również krótko smażyć.
Na gotowe naleśniki nakładać farsz, łyżkę śmietany i szczypiorek do smaku.


Na koniec jeszcze kilka słów na temat soczewicy, po co ją jeść?



Soczewica to jedno z najzdrowszych warzyw strączkowych, niestety nadal jest mało doceniana.
Ilością białka (28g w 100g) przewyższa mleko. Soczewica posiada bardzo niski indeks glikemiczny dlatego spokojnie mogą ją jeść osoby chore na cukrzycę. 

Soczewica bogata jest w takie witaminy jak B1, B2, B6 oraz kwas foliowy, a także magnez, fosfor, cynk i żelazo. Polecana jest szczególnie dla:
● osób ze skłonnościami do anemii,
● chorym na cukrzycę,
● kobietom w ciąży i planującym dziecko
Soczewica stanowi bogate źródło lizyny. Ten cenny aminokwas odpowiada za budowę kości i mięśni.

Soczewica występuje w czterech kolorach: czerwona, zielona, żółta i brązowa. Na pierwszy rzut zielona. Już niebawem zaproponuję Wam zupę krem z czerwonej soczewicy. Zaglądajcie!


Smacznego! ☺

Ile, tak na prawdę w ciągu dnia, Mama ma czasu TYLKO dla siebie? Chyba każdy wie, że nie wiele. Tym bardziej mama dwójki lub więcej dzieci.
Kiedy był tylko M. miałam wspaniały rytm dnia. M. jest śpiochem, po trzech pierwszych, koszmarnych miesiącach (kolki) nastał błogi czas. Wstawaliśmy ok. 8:30, śniadanko, kawka, program śniadaniowy, spacer, obiad, wspólna drzemka, wspólna zabawa, później tata przejął małego, ja ogarniałam resztę. Od 19 cisza i spokój. Wszystko spokojnie, bez nerwów, bez pośpiechu.
A teraz?
Teraz jest hard core, czekam na 16 kiedy to wróci Tateczek do domu i choć przez chwilę weźmie ten majdan na siebie. Obecnie mój dzień zaczyna się o 6:30 (różnica jaka jest między moimi dziećmi to nie tylko płeć, dzieli ich wszystko, nie mają ŻADNEJ wspólnej cechy. Jeżeli takowa istnieje, to jeszcze się nie ujawniła) tak więc H. śpiochem nie jest. Śniadanie, niestety jeszcze dla każdego co innego. Ubieranie, w międzyczasie M. już chce się bawić, kiedy właśnie H. zrobiła kupę do świeżego pampersa. I tak dobija godzina 9:30 - pierwsza drzemka H. No to teraz czas zacząć przygotować obiad, bo jak mała Łobuziara wstanie to pora na spacer, szybkie zakupy. Pominę może kwestię ubierania się na spacer, nie chciałabym się już denerwować.
Około 12:30 jemy obiad, godzinę nam na tym zejdzie. Po obiedzie obowiązkowa wspólna zabawa (kolorowanki, puzzle, zabawa w chowanego, w ganianego - na szczęście H. szybko się już przemieszcza, także to Ona goni, M. ucieka). Byle do 15 - druga drzemka. Kiedy H. śpi M. męczy bułę żeby z nim 'pogadać', kończy się zawsze tym, że się bawimy. Jakoś jeszcze szybko ogarnąć mieszkanie, może trochę poprasować, pranie nastawić i inne takie trywialne czynności.
O 18 rozpoczyna się proces kąpielowy, kolacja dla dzieci i około 19:30 'wypad' spać. Kiedy dzieci śpią, sprzątam, jemy spokojnie kolację, piszę bloga.
Jedno mogę powiedzieć na pewno - kawę piję cały dzień. Jak rano zaczynam, tak wieczorem wylewam zimne resztki.
Nie no dobra, nie każdy dzień jest taki kiepski. Małej Łobuziarze idą zęby i jest sajgon, daje popalić. Już mi się słabo robi, jak pomyślę o zbliżającej się delegacji Taty.

Jednak mimo wszystko, mimo tych ciężkich dni, cieszę się, że te dzieciaczki są. Jeżeli mając tę wiedzę, mogłabym cofnąć się w czasie i jeszcze raz podjąć decyzję czy chcę mieć dwójkę, nie zawahałabym się! Posiadanie TEJ dwójki, to najwspanialsze co mnie mogło spotkać.



A jak to u Was wygląda? 

Jak wynika z przeprowadzonego przez TNS Polska dla Biblioteki Narodowej badania, z czytelnictwem w Polsce jest źle - 41,7% Polaków oświadczyło, że w 2014 roku przeczytało przynajmniej jedną książkę. Zaś z badań GUS, wynika, że ponad 6 milionów Polaków nie przeczytało w ubiegłym roku ANI JEDNEJ książki, a ponad 10 milionów nie posiada w domu żadnej książki. Z lekkim niesmakiem pytam, jak to możliwe? Jak to wygląda u mnie? Mimo dobrych chęci, nie daję rady przeczytać więcej niż 3 książki w miesiącu. I nie wygląda to tak, że mam założenie, które muszę zrealizować. Po prostu lubię czytać i gdybym tylko miała więcej czasu....



Z książką zaprzyjaźniam również moje szkraby. Książka to dobro, które niesie za sobą same plusy, a bynajmniej więcej plusów, niż Disney Junior i inne takie. Nie, nie twierdzę, że bajki są 'be', M. również bajki ogląda. Czytam dzieciom od urodzenia, w naszym księgozbiorze są książeczki czarno-białe dla maluszków, miękkie książeczki do gryzienia. Są książeczki do oglądania, z minimalną ilością tekstu, są też dłuższe opowiadania. Bywają dni, jak u każdego człowieka, że po prostu nie mają ochoty słuchać, no i dobrze, rozumiem, nic na siłę. Dla dziecka przygoda z książka ma być frajdą, a nie przymusem. Jednak jeżeli przykład nie idzie z góry, trudno mówić o tym, że uda nam się tę miłość do książki u dziecka zbudować.

Dlaczego warto czytać dzieciom?
Czytanie dziecku na głos:

1. niesamowicie rozwija jego wyobraźnię, dziecko staje się kreatywne.
2. uczy empatii, dziecko utożsamia się z bohaterem bajki, przeżywa jego emocje.
3. rozwija i poszerza zasób słów, dzięki temu dziecko potrafi wypowiadać się płynnie, bez 'dukania', które jest obecnie bardzo powszechne, nie tylko u dzieci
4. uczy koncentracji, dziecko musi skupić uwagę przez dłuższą chwilę, tak, aby nie przegapić rozwoju wydarzeń
5. dostarcza wszechstronnej wiedzy, można kupić dziecku książeczki o zwierzątkach, o życiu na wsi, w mieście, o pojazdach itd. Dziecko na pewno znajdzie coś dla siebie, coś co go zainteresuje
6. buduje więź dziecka z rodzicem, co chyba jest najcenniejsze. Czytając wspólnie, wkraczamy w świat magii, w świat gdzie jest dziecko, rodzic i wspólna przygoda. Naśladowanie głosów, wymyślanie różnych zakończeń. Czytanie nie musi być nudne!

To tylko kilka przykładów, które tak na szybko przychodzą mi do głowy. Jedno jest pewne - warto, na prawdę warto czytać dziecku. To wszystko zaowocuje ☺



Kakaowe ciasteczka robiłam po raz pierwszy, cóż mogę powiedzieć?
Jeszcze bardziej kruche, lekko gorzkie, idealnie komponują się z cytrynowym lukrem. Warto spróbować :-)




Składniki:


- 130 g miękkiego masła
- 2/3 szklanki cukru pudru
- 1 żółtko
- 1 1/3 szklanki mąki
- 1/4 szklanki gorzkiego kakao


Masło utrzeć z cukrem pudrem na gładką masę, dodać żółtko i zmiksować. Dodać przesianą mąkę wraz z kakao i mieszać, aż składniki się połączą. Uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i umieścić w lodówce na ok. 45 minut.
Na podsypanej mąką stolnicy rozwałkować ciasto na grubość 4 mm i wykrawać foremkami.
Ciasteczka wyłożyć na blachę z papierem do pieczenia.
Piekarnik nagrzać do 170°, ciasteczka piec ok. 10-12 minut.


Smacznego ☺




Przepis lekko zmodyfikowany, pochodzi z bloga Crispy Biscuits.

Jeżeli podobnie jak ja, nie możecie doczekać się wiosny i już w sercu ją czujecie, zachęcam do wpuszczenia jej do Waszej kuchni i do spróbowania Risotto :-)




Składniki:


- 1 szklanka ryżu do Risotto
- 2 szklanki bulionu drobiowego, ewentualnie wody
- 1 czerwona cebula
- 1/2 czerwonej papryki
- 1/2 ugotowanego brokuła
- 1 pierś z kurczaka
- 1 łyżka śmietany 18%
- sól, pieprz, kurkuma
- 1 łyżka soku z cytryny


Na rozgrzaną patelnię z odrobiną tłuszczu dajemy poszatkowaną cebulę. Po chwili dodajemy ryż i ciągle mieszając smażymy, aż stanie się przezroczysty. Następnie dodajemy 1/2 szklanki bulionu i mieszamy. Dodajemy po 1/2 szklanki bulionu, kiedy poprzednia porcja się wchłonęła.
W międzyczasie pierś z kurczaka myjemy, kroimy w kostkę przyprawiamy solą i pieprzem. Mięso smażymy na osobnej patelni.
Do ugotowanego ryżu dodajemy sól, pieprz do smaku, łyżeczkę kurkumy, śmietanę oraz sok z cytryny. Dokładnie mieszamy. Upieczone mięso dodajemy do ugotowanego ryżu. Na sam koniec dodajemy paprykę i brokuł.


Smacznego! ☺

To już jest jakaś plaga. Nie wiem czy to styl życia, czy charakter, a może jakaś nowa moda z zachodu?
A konkretnie, chodzi mi o użalanie się nad sobą. Bo co by to był za dzień, kiedy człowiek nie ponarzekałby, jaką ma nędzną pracę (to ją zmień), jak to dziecko dało popalić (taa a moje zawsze są uśmiechnięte i zadowolone). Nie mogę tego słuchać, to jest przytłaczające. Ktoś powie nie słuchaj, ale niestety brak mi odwagi, żeby powiedzieć - dobra, daj żyć.
Nie lubię użalać się nad sobą, nie robię tego. Zawsze jest ktoś kto jest w gorszej sytuacji. Wiadomo, trzeba wylać z siebie, co nas męczy, gnębi, inaczej byśmy zwariowali. Ale róbmy to normalnie, nie przedstawiajmy się w świetle ofiar losu.
Jak już słyszę, że ktoś ma chore dziecko i jak to on się tragicznie nie ma, bo dziecko z katarem jest zmierzłe i ani się człowieku waż odezwać! Ja mam dwójkę i jak są chore, to oboje chcą się nosić i też człowiek musi sobie radzić. Jednak jakoś biorę to na klatę i z nadzieją patrzę w przyszłość. Ja też sobie popłaczę z bezsilności, ale w poduszkę, a nie na forum, żeby pokazać jak mam się źle. Każdy ma problemy, większe, mniejsze. POWAŻNE choroby dziecka, bezrobocie itd. Dla każdego JEGO problemy są najważniejsze, ale dajmy żyć innym i nie bagatelizujmy jego problemów. To, że się publicznie nie użala nad sobą, nie oznacza, że nie ma problemów!


To jest samo napędzająca się machina, wprowadzanie się do grobu, rujnowanie sobie zdrowia. Wiem, że są ludzie, którzy z natury są smutasami. Ale akurat oni są jeszcze najmniej szkodliwi. Najgorsi są Ci, którzy mają zdrowie, pieniądze, ale brakuje im tego czegoś, tego życiowego zadowolenia. Spojrzenia na siebie z myślą, jestem szczęściarzem, mam zdrowie, miłość, kasę, mogę jechać gdzie chcę, ale nieee, życie byłoby nudne. Lepiej powiedzieć przed innymi, jak to mam się źle, wtedy będę mieć coś więcej. Powszechną litość.
Kochamy podróże, mamy je zaszczepione od dziecka. Ze swoimi rodzicami dużo podróżowałam, mąż również od dziecka sporo zwiedzał. Obecnie jako odrębna już rodzina, staramy się w miarę możliwości czasowych wyruszać kiedy tylko możemy. Podróżujemy na razie wyłącznie samochodem.



Powodów jest kilka:
◆ z dzieckiem wygodniej autem,
◆ lubimy zatrzymywać się spontanicznie w różnych miejscach i zobaczyć co nie co,
◆ kiedy dziecko ma już dosyć, po prostu zatrzymujemy się, nie jesteśmy od nikogo uzależnieni,
◆ możemy zabrać spooorooo rzeczy,
◆ lubię spędzać czas w aucie, mąż musi mnie słuchać, nigdzie mi nie ucieknie (jestem straszliwą gadułą ;-))


Na prawdę dużo jeździliśmy jeszcze we dwoje, natomiast kiedy pojawił się M. postanowiliśmy nie rezygnować z Naszej pasji i na pierwsze wspólne wakacje wybraliśmy Chorwację. Na wakacje letnie jeździmy we wrześniu. Plusów wrześniowych podróży z małym dzieckiem jest co niemiara.
Przede wszystkim ludzi jest dużo mniej, nie ma upierdliwej młodzieży szkolnej no i nadal jest ciepło!


Odnośnie tego, gdzie się kwaterujemy, żeby było komfortowo, nie trzeba było się gnieździć w jednym pokoju i żeby było tanio zrobię osobny post.


W każdym razie zanim dotrzemy na miejsce i będziemy się rozkoszować cudowną pogodą, pysznym jedzeniem oraz wspaniałymi widokami trzeba przeżyć podróż. Dla wielu to koszmar - rozumiem ten ból.
Jak to wygląda u nas?
Przede wszystkim na dalekie podróże wyruszamy ok. 19:30 czyli w porze, kiedy nasze dzieciaczki idą spać.
Gorzej jest, kiedy zapowiada się podróż kilku godzinna w dzień. No, to już bywa różnie, bo dużo można się rozpisywać na temat cudownych sposobów ogarnięcia sytuacji w 'puszce', ale prawda jest taka, że kiedy dziecko ma focha i nie chce współpracować to Amen, jesteśmy skończeni. Drugi wariant, który nam się ostatnio przytrafił to ząbkowanie. H. ciężko je znosi i w aucie mieliśmy mały sajgon, ale jakoś udało się załagodzić sytuację żelem na ząbkowanie w ilości duuużej ;-). Jednak optymistycznie zakładając, że dzieci nie ząbkują, są zdrowe, nie mają choroby lokomocyjnej no i chcą współpracować jest wspaniale! Tylko co zrobić, żeby po godzinie nużącej jazdy nie usłyszeć 'mamo już?', tudzież w wersji nie mówiącej głośne 'łeeeeeeee' ?

Ja zawsze mam pod ręką:
◇ małe przekąski: chrupki (polecam jaglane, gryczane - do kupienia w sklepie ze zdrową żywnością), petitki zwierzaczki (bawimy się ze starszym Bratem w zgadywanie co to za zwierzę i naśladujemy odgłosy tych zwierząt), obowiązkowo coś do picia,
◇ książki, nie tylko takie do czytania, bo dziecko i tak nie jest w stanie długo słuchać, ale przede wszystkim takie do oglądania,
◇ podkładkę sztywną, kolorowankę i kredki,
◇ płyty CD - polecam zestaw składający się z trzech książek i płyt - super opracowanie,
◇ ulubione, najbliższe sercu dziecka zabawki,
◇ głowę pełną pomysłów ;-) wymyślamy na bieżąco jakieś zabawy, np. zgadywanki (co to jest?), opowiadamy jakąś historię, ważne żeby to była wspólna zabawa.



Jednak mimo wszystko najważniejsze jest pozytywne nastawienie wszystkich podróżujących! Nie wprowadzajmy nerwowej atmosfery tuż przed wyjazdem, dziecko czuje negatywne emocje. Podróż ma nas jednoczyć, nie dzielić.
Nie zawsze jest różowo, ale może warto próbować zaszczepić w dziecku chęć zwiedzania i podróżowania?
Ja też mam kilka mrocznych historii w swoim dorobku, jedna z nich tak na zakończenie.


Kiedy wracaliśmy z Chorwacji M. miał 7 miesięcy. Wszystko miałam wyliczone co do minuty, mały miał stałe pory wstawania na kaszkę. Byłam przygotowana (tak jak w drodze na wakacje) miałam w termosie gorącą wodę, jednak nie przewidziałam tego, że tamtejsza woda po dłuższym odstaniu zamienia się dosłownie w drobinki kamienia, masakra jakaś. Po drodze stanęliśmy w korku (był wypadek), a M. akurat z zegarkiem w ręku obudził się na kaszkę. Byłam tak zdesperowana, że myślałam, że wysiądę i pobiegnę gdzieś po wodę. Ta woda wyglądała tak obrzydliwie, że ja bym się nie napiła, a co dopiero dać dziecku. Nooo, wtedy dowiedzieliśmy się, jak donośny jest głos naszego wczasowicza na tak małej przestrzeni. W akcie desperacji dałam mu soczek, który miałam w drugiej butelce, udało się sytuację załagodzić na godzinę, na szczęście do tego czasu dojechaliśmy do najbliższej stacji po wodę.
Do dzisiaj nie ogarniam, dlaczego nie przegotowałam i nie wlałam do termosa wody mineralnej...




Błyskawiczne ciasto o delikatnym posmaku cynamonu. 
Wszystkim tym, którzy ten smak lubią - polecam. Warto pamiętać, że cynamon ma właściwości rozgrzewające i antyseptyczne.  



Potrzebujemy:

- 4 jajka
- 1 szklanka cukru
- 2 szklanki mąki
- 1 łyżeczka sody
- 1 łyżeczka cynamonu
- 1 szklanka oleju
- 2 średnie jabłka



Jajka ubijamy z cukrem na puszystą masę, nie przerywając miksowania powoli wlewamy olej. Następnie dodajemy przesianą mąkę, sodę oraz cynamon. Delikatnie mieszamy, tak, aby masa nie opadła. Do ciasta wrzucamy pokrojone w kostkę jabłka i mieszamy łyżką. Ciasto wylewamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i wkładamy do piekarnika nagrzanego na 170°. Pieczemy ok. 40 - 50 minut.


Smacznego ☺
Ten post będzie w całości poświęcony M.
To był Jego dzień. Od rana były prezenty, niespodzianki, później goście, tort i huczne Sto lat! Kolejny rok za nami. M. skończył 3 lata!
To były trzy lata pełne radości i miłości - trzy najpiękniejsze lata w moim życiu. Czas przepełniony radością, nowymi doświadczeniami.


M. to mały uparciuch, kiedy coś nie idzie po Jego myśli, będzie próbował do skutku, a z drugiej strony nieśmiały, pogodny, pełen miłości do Siostry chłopaczek. Nie lubi nawiązywać nowych znajomości, za to ma swoich ulubieńców i z nimi świetnie się dogaduje.


Uwielbia kopary, pociągi i samoloty. Kiedy Go pytamy co mu się śniło, od półtora roku odpowiada, że kopary ;-)
Jego ulubione zajęcia to kolorowanie, układanie puzzli, budowanie z kloców.
Kiedy widzi, że piekę ciasto, albo rozwieszam pranie, biegnie przez pół mieszkania i krzyczy, że mi pomoże.
Jest moim małym Bohaterem i Przyjacielem, który garnie się do pomocy. Jestem z Niego dumna i uwielbiam z nim spędzać czas.


Urodziny były udane, prezenty zachwyciły do tego stopnia, że zajęły honorowe miejsce w pokoju ;-)

Przed Nami kolejny rok pełen wyzwań, oby był tak udany jak miniony!

Urodziny dziecka to zawsze ogromne przeżycie, szczególnie dla Mamy. Ja swoim dzieciaczkom dałabym gwiazdkę z nieba, żeby tylko zobaczyć uśmiechy na ich twarzach. Tak więc urodziny muszą być wyjątkowe, tak jak wyjątkowe są moje pociechy.
Przygotowania do trzecich urodzin M. ruszyły pełną parą. 




Rok temu był szał na Jake'a i piratów z Nibylandii więc był i tęczowy tort z Jake'iem. 




W tym roku hitem jest Myszka Miki, więc urodziny będą w tej tematyce. Przygotowania rozpoczęliśmy od wspólnego pieczenia ciasteczek.





Przepis na maślane ciasteczka, które smakują jak kruche, przedstawiam poniżej ;-)


Potrzebujemy:


- 170 g miękkiego masła
- 170 g cukru
- 1 łyżeczka cukru waniliowego
- 2 jajka
- 410 g mąki
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia


Masło ucieramy z cukrem na puszystą masę, następnie dodajemy całe jajka i mieszamy, aż do połączenia się składników. Mąkę z proszkiem do pieczenia przesiewamy przez sitko i łączymy z 'mokrymi' składnikami. Ciasto wyrabiamy ręką, formujemy kulkę, owijamy folią spożywczą i umieszczamy w zamrażarce na ok. 15 - 20 minut. Ciasto nie może być za bardzo schłodzone!  
Ciasto rozwałkować na blacie podsypanym mąką, na grubość ok. 3 mm.
Wykrawać ciasteczka foremkami o dowolnym kształcie. U nas z wiadomych powodów była to Myszka Miki i Minnie.
Ciasteczka umieszczamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i wkładamy do piekarnika nagrzanego na 170 stopni. Pieczemy ok 12 - 15 minut.

Pomimo tego, że po takim wspólnym kucharzeniu, kuchnia wygląda jakby przeszło przez nią... hmm całe przedszkole, to uwielbiam te nasze wspólne prace! Teraz czekamy jeszcze, aż H. podrośnie, bo każde ręce do pracy się przydadzą ☺

Mąka z pestek dyni to mój najnowszy zakup. Mąka ta dostępna jest w sklepie ze zdrową żywnością. Warto wprowadzać ją do codziennej diety. Mąka z pestek dyni zawiera cynk, żelazo i selen, potas, wapń, magnez, fitosterole roślinne, oraz wiele witamin m.in. prowitaminę A, witaminy z gruby B, witaminę C, PP), błonnik.
Niekoniecznie trzeba od razu w 100% rezygnować z mąki pszennej, ale można mieszać pół na pół, tak jak to zrobiłam w poniższym przepisie.





Jeżeli brakuje Wam pomysłów, co zrobić na obiad to polecam ; -)





Potrzebujemy:


- 1/2 szklanki mąki z pestek dyni
- 1/2 szklanki mąki pszennej
- 1 jajko
- 1 szklanka maślanki
- 1/4 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka sody
- szczypta soli
- 1/4 szklanki oleju rzepakowego


Wszystkie składniki należy umieścić w misce i wymieszać na gładką masę o konsystencji gęstej śmietany.


Placuszki smażymy na patelni z odrobiną oliwy, po 2 - 3 minuty z każdej strony.







U mnie tym razem placki były z musem jabłkowym, jabłkowo-dyniowym, dżemem wiśniowym oraz cukrem pudrem.


Polecam! ☺

Obsługiwane przez usługę Blogger.